piątek, 3 czerwca 2011

Wielka Gala Mistrzów

Ponieważ nie posiadam innego bloga, na którym mogłabym zupełnie prywatnie wyrazić swoje zdanie jako szeregowa poganka, pozwolę sobie na chwilę zająć uwagę czytelników wpisem treści osobistej.

W polskim środowisku pogańskim, istniejącym przede wszystkim wirtualnie, działam społecznie (wolontariacko) od 2006 roku. Przez pięć lat poświęcałam swój osobisty czas, energię, środki płatnicze oraz ruchomości wspomagając solidarnie każdą akcję, inicjatywę, pomysł pogan, który miał szansę budować pozytywny wizerunek na zewnątrz i rozwijać środowisko pogańskie wewnątrz. Wspierałam, jak mogłam, i z czego mogłam, niezależnie od osobistych sympatii czy antypatii, i w sumie z tej konsekwencji i uporu jestem całkiem dumna.
Nie jestem niepoprawną optymistką, wręcz przeciwnie - moja energia do działań non-profit nie bierze się z jakiegoś hurra-optymizmu, słomianego zapału, czy żądzy zrealizowania jakiegoś perfidnie uknutego planu przejęcia władzy nad światem. Wszystko, co robię jest żmudną pracą na poziomie, który nie przynosi spektakularnych, szybkich efektów, przeciwnie. I nie tylko ja. Wbrew jakimś tam standardowym, tradycyjnym flejmom i nieporozumieniom na forach, FB, i w mniejszych koteriach pogańskich, uważam, że środowisko rośnie, rozwija się, uczy na błędach, po prostu żyje. Wystarczy spojrzeć na ilość istniejących dziś pogańskich blogów, aktywnych stron, forów, artykułów w prasie publicznej, warsztatów i imprez. Tak naprawdę byłam zaangażowana w tylko niewielki odsetek tych inicjatyw i - wiecie co? - właśnie o to chodzi.

Niestety natura nie wyposażyła mnie w modną, bo taką nie-chrześcijańską cechę, z której dumny jest dziś niejeden poganin - fochowatość. No co ja poradzę na to, że nie mam problemu z przyznaniem się do błędu, czy przeproszeniem, gdy popełnię gafę? Jeśli foch stoi na drodze do konstruktywnej pracy, wypleniam focha, zamiast zabierać zabawki do innej piaskownicy. Tego nauczył mnie mój sojusznik, niezmordowany Bluszcz.
Ponieważ trochę tych gaf było, i trochę muszę się nad sobą i swoją obecną konstrukcją zastanowić, wybywam na urlop od pogańskiego społeczeństwa. Czuję, że idą zmiany, głębokie zmiany we mnie i wokół mnie, na które czekam z podnieceniem. Przygotowuję się do nowego cyklu w życiu, na nową, inną energię, która być może lepiej posłuży mi, nowemu Gajowi i moim przyjaciołom.

Na koniec uścisk prezesa oraz karnet na obiadki domowe w barze mlecznym za rogiem otrzymują:

Rawimir, za zaproszenie mnie do Międzynarodowej Federacji Pogańskiej i w konsekwencji poznanie wielu wspaniałych ludzi;
Morgana, za pokazanie wspaniałej międzynarodowej społeczności pogańskiej i po prostu niezniszczalnego ducha!;
Enenna, za poprowadzenie Kampanii "Poganie Jednym Głosem" w 2010-2011 - żałuję, że nie mogłam więcej pomóc!;
Chimaira, za wyleczenie z druidzkiego fluffizmu i szczerość serwowaną w sosie słodko-kwaśnym, zawsze świeżo podaną ;-);
Elwinga, za sekundowanie Chimkowi i nieustającą krytykę, która nie pozwala nigdy spocząć ;P;
Tormey, Annelie i Amvaradel za niestrudzone wspieranie mnie w obowiązkach koordynatora PFI - bez Waszej pomocy nie odbyłaby się żadna akcja;
Rork i Luiza, za niezmordowaną pomoc w promowaniu i prowadzeniu wielu inicjatyw pogańskich;
Poganie Wrocławscy, za Dni Wiedzy Pogańskiej, które są po prostu zajebistą imprezą,
Vrede i Ulf, za praktyczną naukę, że "dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane", czy jak to tam się w Polszczy mawia ;-);
Larhetta, za wczorajszy wpis na blogu Larhetty Księga Oczarowań, który pomógł mi się zreflektować;
Velkanowi, za głos rozsądku i butelkę (lub dwie,... lub trzy) wina w krytycznych momentach.

A tym, którzy dla sportu utrudniali mi pracę dedykuję, tradycyjnie, popularny również ostatnio wiersz Tuwima (uwaga! przeczytanie grozi dożywotnim fochem oraz obrazą uczuć religijnych!).

Dzięki dzieciaki, ważna lekcja w życiu i zwariowana przygoda. Rad wygłaszać nie lubię, ale gdybym miała wyglosić jakieś dramatyczne last words to byłoby to szkockie przysłowie:

Live yer life, godsdammit, for yer a long time dead!

Tin