piątek, 3 czerwca 2011

Wielka Gala Mistrzów

Ponieważ nie posiadam innego bloga, na którym mogłabym zupełnie prywatnie wyrazić swoje zdanie jako szeregowa poganka, pozwolę sobie na chwilę zająć uwagę czytelników wpisem treści osobistej.

W polskim środowisku pogańskim, istniejącym przede wszystkim wirtualnie, działam społecznie (wolontariacko) od 2006 roku. Przez pięć lat poświęcałam swój osobisty czas, energię, środki płatnicze oraz ruchomości wspomagając solidarnie każdą akcję, inicjatywę, pomysł pogan, który miał szansę budować pozytywny wizerunek na zewnątrz i rozwijać środowisko pogańskie wewnątrz. Wspierałam, jak mogłam, i z czego mogłam, niezależnie od osobistych sympatii czy antypatii, i w sumie z tej konsekwencji i uporu jestem całkiem dumna.
Nie jestem niepoprawną optymistką, wręcz przeciwnie - moja energia do działań non-profit nie bierze się z jakiegoś hurra-optymizmu, słomianego zapału, czy żądzy zrealizowania jakiegoś perfidnie uknutego planu przejęcia władzy nad światem. Wszystko, co robię jest żmudną pracą na poziomie, który nie przynosi spektakularnych, szybkich efektów, przeciwnie. I nie tylko ja. Wbrew jakimś tam standardowym, tradycyjnym flejmom i nieporozumieniom na forach, FB, i w mniejszych koteriach pogańskich, uważam, że środowisko rośnie, rozwija się, uczy na błędach, po prostu żyje. Wystarczy spojrzeć na ilość istniejących dziś pogańskich blogów, aktywnych stron, forów, artykułów w prasie publicznej, warsztatów i imprez. Tak naprawdę byłam zaangażowana w tylko niewielki odsetek tych inicjatyw i - wiecie co? - właśnie o to chodzi.

Niestety natura nie wyposażyła mnie w modną, bo taką nie-chrześcijańską cechę, z której dumny jest dziś niejeden poganin - fochowatość. No co ja poradzę na to, że nie mam problemu z przyznaniem się do błędu, czy przeproszeniem, gdy popełnię gafę? Jeśli foch stoi na drodze do konstruktywnej pracy, wypleniam focha, zamiast zabierać zabawki do innej piaskownicy. Tego nauczył mnie mój sojusznik, niezmordowany Bluszcz.
Ponieważ trochę tych gaf było, i trochę muszę się nad sobą i swoją obecną konstrukcją zastanowić, wybywam na urlop od pogańskiego społeczeństwa. Czuję, że idą zmiany, głębokie zmiany we mnie i wokół mnie, na które czekam z podnieceniem. Przygotowuję się do nowego cyklu w życiu, na nową, inną energię, która być może lepiej posłuży mi, nowemu Gajowi i moim przyjaciołom.

Na koniec uścisk prezesa oraz karnet na obiadki domowe w barze mlecznym za rogiem otrzymują:

Rawimir, za zaproszenie mnie do Międzynarodowej Federacji Pogańskiej i w konsekwencji poznanie wielu wspaniałych ludzi;
Morgana, za pokazanie wspaniałej międzynarodowej społeczności pogańskiej i po prostu niezniszczalnego ducha!;
Enenna, za poprowadzenie Kampanii "Poganie Jednym Głosem" w 2010-2011 - żałuję, że nie mogłam więcej pomóc!;
Chimaira, za wyleczenie z druidzkiego fluffizmu i szczerość serwowaną w sosie słodko-kwaśnym, zawsze świeżo podaną ;-);
Elwinga, za sekundowanie Chimkowi i nieustającą krytykę, która nie pozwala nigdy spocząć ;P;
Tormey, Annelie i Amvaradel za niestrudzone wspieranie mnie w obowiązkach koordynatora PFI - bez Waszej pomocy nie odbyłaby się żadna akcja;
Rork i Luiza, za niezmordowaną pomoc w promowaniu i prowadzeniu wielu inicjatyw pogańskich;
Poganie Wrocławscy, za Dni Wiedzy Pogańskiej, które są po prostu zajebistą imprezą,
Vrede i Ulf, za praktyczną naukę, że "dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane", czy jak to tam się w Polszczy mawia ;-);
Larhetta, za wczorajszy wpis na blogu Larhetty Księga Oczarowań, który pomógł mi się zreflektować;
Velkanowi, za głos rozsądku i butelkę (lub dwie,... lub trzy) wina w krytycznych momentach.

A tym, którzy dla sportu utrudniali mi pracę dedykuję, tradycyjnie, popularny również ostatnio wiersz Tuwima (uwaga! przeczytanie grozi dożywotnim fochem oraz obrazą uczuć religijnych!).

Dzięki dzieciaki, ważna lekcja w życiu i zwariowana przygoda. Rad wygłaszać nie lubię, ale gdybym miała wyglosić jakieś dramatyczne last words to byłoby to szkockie przysłowie:

Live yer life, godsdammit, for yer a long time dead!

Tin

poniedziałek, 28 lutego 2011

Droga do Drunemetonu

Gdzie leży Drunmeton?

Gdzie ukryła się ojczyzna druidów, święty gaj Nemetony? Drzewo na Pustyni, Dąbrowa Figowców?

Jeden z najciekawszych i najbardziej tajemniczych śladów starożytnego druidyzmu zachował się w strzępku tekstu pochodzącym z XII księgi Geografii Strabona, historyka z I w.p.n.e. Strabon, który sam pochodzić miał z Kapadocji, utrzymywał dzięki godności swego urodzenia liczne kontakty z lokalnymi władcami Anatolii. Można przypuszczać, że celtycką Galatię znał dobrze. Opuścił Azję, aby dołączyć w Rzymie do filozofów z ukochanej szkoły stoickiej, która w swoich założeniach bliska jest temu, co wiemy o antycznym druidyzmie.

Kilka zdań z Geografii wspomina o miejscu zwanym przez Galatów Drunemeton (Drynemetum), gdzie raz do roku władcy trzech największych plemion galackich spotykały się w świętym gaju, by omawiać swe polityczne sprawy i rozsądzać spory - zwłaszcza te dotyczące najcięższych zbrodni, gdyż sąd nad mordercą miał być zarezerwowany wyłącznie dla zbierających się w owym gaju "trzystu doradców". Wyroki, które zapadły na tymże sejmie miały być nieodwołalne, a podważyć ich nie mogli nawet władcy Galatów. O ile w Galatii kulutra celtycka na przełomie er zdążyła się już mocno przemieszać z rdzenną kulturą anatolijską, a i równie chętnie ulec wpływom helleńskim, o tyle tak trwałe instytucje jak wspomniany zjazd w gaju miały się dobrze i wskazują, że azjatycki druidyzm miał się wówczas bardzo dobrze. Do dziś nie udało się archeologom zlokalizować miejsca, które mogłoby uchodzić za Drynemeton opisany przez Strabona. Tak więc poszukiwania trwają...

Ale Drunemeton naprawdę istniał. Nawet, jeśli dziś jest zaginiony, a drogi do niego przykryły zgliszcza miast, ruchome wydmy, młode bagna - istniał. Druidzi byli ludźmi z krwi i kości, szukającymi wiedzy, bogactwa, wpływów, przygody, sensu, tak samo jak my dziś. Czym możemy się różnić, tak serio? Jaka jest różnica między probantem filidów piętnaście wieków temu a tym dzisiaj, przeszukującym po nocach setki stron w Internecie? Czym różni się jego drżenie przed wejściem do ciemnego gaju od mojej dezorientacji? Wszystkie gaje są równie zagubione i ukryte. Ścieżki do nich poplątane, wyjące, zwodzące, echa głuche. Las jest tak samo dziewiczy, dziki i nieprzyjazny jak dwa tysiąclecia temu. Jeśli zmalał tam, gdzie starożytne puszcze wyciął człowiek, to urósł w gęstwinie myśli i tropów, którą człowiek wzniósł w cywilizacji.

Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, gdzie leżał Drunemeton

A może raczej... dokąd się przeniósł.

piątek, 10 grudnia 2010

Moda z Kommageny

Śmieszy Was stereotyp druida w czerwonym płaszczu i białych ciuszkach?

A co, jeśli ten najbardziej wyśmiewany współcześnie obraz rodem z wizji romantycznych poetów, okaże się być całkiem wiarygodny? Ja, mówiąc szczerze, przeżyłam szok, gdy w ręce wpadł mi album ze zdjęciami... legendarnych mozaik z Zeugmy.

Mozaiki i freski z Zeugmy, starożytnego miasta kommageńskiego nad Eufratem założonego przez Seleukosa – owego generała Aleksandra Macedońskiego – należą do najlepiej zachowanych, i najwspanialszych w świecie kultury śródziemnomorskiej. Ich kunszt, graficzny rozmach i przezierająca przez nie niesamowita emocjonalność artystów robi naprawdę wrażenie. Historycy cenią je głównie za niespotykaną detaliczność przedstawień scen mitologicznych, głęboko i precyzyjnie osadzonych w kontekście codzienności. Widać na nich dokładnie nie tylko przedmioty użytkowe, ale nawet sposób drapowania chitonu, czy detal wzorniczy odzwierciedlający aktualną modę panującą w Anatolii.

Jedna mozaika zaciekawiła mnie szczególnie. To wyobrażenie mitologicznej sceny spotkania bogatej Theonoe z siostrą Leukippe, ukrywającą swoją tożsamość pod szatami kapłana Apolla. Theonoe, będąc konkubiną Ikara, króla Kairy, jest odziana w piękney głęboko czerwony chiton wierzchni, chociaż krój raczej wskazuje, że jest to ogromny, luksusowy płaszcz. Spotkałam się z interpretacją, według której długa taśma, która niczym kolorowa krajka oplata jej ciało, ma wskazywać na oddanie jakiemuś bóstwu. Leukippe natomiast, jako kapłan Apolla, ukrywa się przed siostrą w bielonym lnianym chitonie i himationie, z gałązką oliwną w jednej ręce, i różą ofiarną w drugiej. Gałązka jest nawet przewiązana wstążką z małymi koralikami lub dzwoneczkami. Taki znamienny drobiazg. Czy czegoś nam to nie przypomina?


Z popularnego mitu opisanego przez Hygina wiemy, że wyrocznia w Delfach nakazała Leukippe „ruszyć przez świat w imię Apolla, przywdziewając szaty kapłańskie”, zatem musiał to być strój powszechnie kojarzony ze statusem kapłana, bądź wieszcza. Co ciekawe, inny mit podaje, że nie tylko Leukippe związała się z dywinacją – jeszcze sławniejszy był jej brat, Kalchas, który wieszczył z lotu ptaków Achajom przed ich wyprawą na Troję. Nawet ich ojciec, Thestor, miał pochodzić od samego boga wróżb. Cały ród był kojarzony w świecie greckim jako ród wielkich wieszczów, pielęgnujący dziedzinę przypisywaną także druidzkim owatom.

Ta mozaika z pałacu w Zeugmie datowana jest na przełom tysiącleci – bardzo barwny okres w historii antyku. Z I w.p.n.e. pochodzi też najsłynniejszy opis druidzkiego rytuału autorstwa Pliniusza Starszego. To właśnie z niego wzięło się przedstawienie druidów ubranych w białe szaty liturgiczne. Z późniejszych źródeł natomiast wiemy, że tym, co szczególnie miało wyróżniać druida był jego płaszcz, zwłaszcza czerwony – o kolorze wymagającym użycia najcenniejszych barwników dostępnych antycznemu światu.

Wydaje się oczywistym, że Pliniusz skupił się na tych elementach druidzkiego rytuału, które najlepiej rozumiał przez analogie do własnej kultury. I tak nie przypadkowo zwraca uwagę na białe kapłańskie szaty (jak u apollińskich wieszczy), czy ofiarę z dwóch białych byków (popularna ofiara Rzymian dla Jowisza, symbol piękna, siły i doskonałości). Nawet owa jemioła, tak charakterystyczna dla celtyckich druidów, pojawia się przecież w mitologii greckiej, choćby w nadzwyczaj popularnym w starożytności micie o Dioskurach.

Większość greckich i rzymskich opisów codziennych ubiorów Celtów zwraca uwagę na ich barwność, zdobnictwo, krzykliwość, wręcz ekstrawagancję w porównaniu z popularnym, jednokolorowym chitonem greckim. Dziś podejrzewa się, że owa barwność oznaczała kratę, pled – bowiem wielobarwny, wzorzysty materiał łatwiej utkać z różnorakich pozostałych włóczek niż pojedynczej porcji, a i uzyskanie jednolitego ubarwienia tkaniny było nie lada sztuką. Stąd podejrzenie, że druidzi, dla wyróżnienia statusu, mogli ubierać się w jednokolorowe szaty, które najtrudniej było stworzyć. Czerwony, z racji drogiego barwnika, i biały, z racji skomplikowanego procesu bielenia, otwierały w antyku czołówkę tych kolorów.

Patrząc na rodzeństwo Theonoe i Leukippe, z magicznego rodu apollińskich wieszczów, odzianych w czerwień i biel, trudno nie zauważyć podobieństw z opisami druidów. Nie jest ważne, czy to galijscy druidzi przejęli wzorce z helleńskiej mody duchownej, czy po prostu Pliniusz starał się ich jako takich przedstawić. Ciekawe jednak, że pamiątkę po starożytnym krzyku mody, panującym od Galii po Rzym, można znaleźć… w dzisiejszej Turcji.

sobota, 2 października 2010

Druidyzm zarejestrowany w Anglii jako religia pożytku publicznego

Ponieważ w szeroko pojętej wspólnocie dzisiejszych druidów (raczej organizacyjnej, niż duchowej) nastąpił w ubiegłym tygodniu dość ważny precedens, pozwolę sobie dzisiaj zrobić sobie wycieczkę w historię najnowszą i skomentować rejestrację The Druid Network przez angielską Charity Commission jako religijnej organizacji pożytku publicznego (po angielsku - charity NGO).

Dokument wydany 21.09.2010 jest zarazem pierwszym państwowym aktem prawnym potwierdzającym spełnienie wymagań (definicyjnych, organizacyjnych i prawnych) stawianych wyznaniom publicznym przez konkretną, pogańską religię - druidyzm.

Dla ciekawych jakie definicje przyjęto, link tutaj.

Polski czytelnik powinien zdać sobie sprawę z kilku ważnych różnic w reżimie prawa anglosaskiego (precedensowego) i prawa kontynentalnego (w tym polskiego), czyli stanowionego. Fajne, medialne określenie "oficjalne rozpoznawalna religia" może być mylące.

To ma więcej wspólnego z wymaganiami stawianymi wobec grup religijnych życzących sobie zwolnienia z płacenia niektórych podatków w ramach działalności religijnej i - przede wszystkim - charytatywnej. Zauważcie, że pismo złożono do czegoś, co nazywa się Charity Commission for England and Wales (ciekawa jestem zatem, co ze Szkocją). Ta instytucja zajmuje się koordynacją i rejestracją organizacji charytatywnych wszelkiej maści, także tych o podłożu religijnym.

Nie oznacza to, że druidyzm czy pogaństwo przed formalnym uznaniem przez Charity Commission były nielegalne, czy nieoficjalne. W spisach powszechnych, w szpitalach, w umowach o pracę można było bez problemu wpisywać "'druid" albo "pagan" już wcześniej.

Mam wrażenie, że polski czytelnik odbierze taki tekst zupełnie inaczej, i wyciągnie wnioski bardzo na wyrost. Żadna religia pogańska, nawet w Polsce, nie jest nielegalna. Natomiast aby korzystać w sposób zorganizowany z przywilejów/ulg na prowadzenie publicznej działalności religijnej (nie mylić z prywatną!) trzeba spełnić formalne wymogi, jak chociażby podać definicje i ścisłe ramy religii - co w pogaństwie jest bardzo trudne.

Różnica, bardzo istotna, między UK a Polską: w UK rozpoznaje się całe "wyznania", w Polsce rozpoznaje się "kościoły i związki wyznaniowe".
To różnica między praktyką prawa precedensowego a praktyką prawa stanowionego. W UK z faktu, że jedna organizacja religijna spełniła formalne wymogi definiowania swojej religii, słusznie można się cieszyć - bo został utworzony precedens, i kolejne organizacje charytatywne wywodzące się z innych wyznań pogańskich będą miały do czego się odwoływać. W Polsce procedura wyglądałaby zupełnie, zupełnie inaczej.

I jeszcze jedna uwaga - do tego rozpoznania nie dołączą po prostu pozostałe religie pogańskie, tylko takie, które są podstawą dla działalności publicznej organizacji wywodzących się z danej religii pogańskiej. Pytanie brzmi - ile z pogańskich religii chce lub może działać publicznie - czyli w UK: charytatywnie i promocyjnie?

Wymogi dla religii "charytatywnej" (uwaga, to słowo ma szersze znaczenie niż w języku polskim! - charytatywne, czyli pożyteczne publicznie dla społeczeństwa jako całości):

1. the prevention or relief of poverty
2. the advancement of education
3. the advancement of religion
4. the advancement of health or the saving of lives
5. the advancement of citizenship or community development
6. the advancement of the arts, culture, heritage or science
7. the advancement of amateur sport
8. the advancement of human rights, conflict resolution or reconciliation or the promotion of religious or racial harmony or equality and diversity
9. the advancement of environmental protection or improvement
10. the relief of those in need, by reason of youth, age, ill-health, disability, financial hardship or other disadvantage
11. the advancement of animal welfare
12. the promotion of the efficiency of the armed forces of the Crown or of the police, fire and rescue services or ambulance services
13. other purposes currently recognised as charitable and any new charitable purposes which are similar to another charitable purpose.

Znam wiele osób, które podniosą pewnie głos, że działalność publiczna nie jest cechą konstytutywną druidyzmu, i że równie dobrze można być druidem i mieć szersze społeczeństwo w głębokiej D. Jasne - ale działalność publiczna, zarówno historycznie, jak i współcześnie, niewątpliwie wyróżniała i wciąż wyróżnia druidyzm na tle chociażby kultów misteryjnych. I z tej cechy, nawet jeśli nie definiującej, ale z pewnością powszechnej, skorzystał Druid Network.

poniedziałek, 27 września 2010

δενδρολίβανο και Πέπερι

Nareszcie się udało. Zapraszam na bloga o szarlotce z rozmarynem, czyli druidyzm i jego antyczne inspiracje. Trochę pieprzu też będzie, bo wiadomo, że seksu nigdy za wiele w literaturze.

Z góry uprzedzam, że to mój pierwszy sieciowy ekshibicjonizm, więc nie jestem pewna czy sprostam aktualnej modzie pogańskich blogów. Ale temu zaradzić mają te pieprzne wstawki w końcu, co nie?

Stwierdziłam ostatnio, że przy wszystkich moich dobrych chęciach uświadamiania zainteresowanych czym jest i czym nie jest druidyzm, być może popełniam nieświadome nadużycie. Otóż zaczęłam ostatnio podejrzewać, że ten mój druidyzm może faktycznie jest jakąś herezją na tle tego, co reprezentuje sobą wiele dzisiejszych inicjatyw nazywających się druidycznymi. Być może dobrym pomysłem jest właśnie spisywanie chociaż części tego, co sobie jako ta samozwańcza druidka porabiam, aby umożliwić moim rozmówcom konfrontację myśli i pomysłów z tym, co czytają w kupionych przez siebie anglojęzycznych książeczkach.

W każdym razie, ja wybieram się w podróż w poszukiwaniu celtyckości w druidyzmie, i druidyzmu w nie-celtyckości. Jeśli macie ochotę dołączyć, miłe towarzystwo mile widziane.

Peace, love and pass the whisky,
Tin

Cypryjka

Dym kadzidła powoli rozlewał się po atrium. Niewidzialne siły unosiły go i formowały w niebiańskie kształty, których opisać nie mógł żaden geometra. Żywe, kobiece oczy błysnęły w półcieniu. Zapach. Ten zapach…

Pani uśmiechnęła się tajemniczo. Przywołała niewolnicę i kazała jej zaczerpnąć wina z krateru. Powoli podeszła do ołtarza skrytego między kolumnami. Uniosła nieco swój szeroki chiton, by móc wykonać grzeczny ukłon. Z cienia wychyliły się opalone ręce służącej, podając napełnioną winem wazę. Patrycjuszka osobiście rozlała je w libacji na cześć domowych larów. Rozżarzony węgiel syknął, kłęby ziołowych oparów otoczyły smukłą postać Rzymianki. Płomienie w oliwnych kagankach zatrzepotały z przyjemności.

Rozmaryn, ziele Afrodyty Andyomene, gołębiej Wenus Pandemii. W dawnych czasach jego potargane krzaki gęsto porastały śródziemnomorskie wzgórza. Były duże, stare, silne, z grubymi drewnianymi gałęziami i korzeniami mocno broniącymi się przed morskim, słonym wiatrem. W niczym nie przypominały dzisiejszych roślinek doniczkowych, marniejących na marmurowych blatach gospodyń, które zbyt często mają je po prostu za modną ozdobę nowoczesnej kuchni.

Powiedziano mi, żebym poświęciła miłosny olejek, gdy wejdziesz w moje progi. Aby pokój był między nami, musimy witać naszych gości z miłością, jak Wenus Pandemia, która włada sercami śmiertelnych i bogów, małych i wielkich, wszystkich ludzi odpoczywających pod wieczorną gwiazdą.

Rozmaryn to zioło, które pojawia się w niezliczonej ilości źródeł historycznych. Jego niezwykłe - zarówno lecznicze, jak i magiczne - właściwości znali nie tylko Cypryjczycy i inni mieszkańcy basenu Morza Śródziemnomorskiego, ale także mnóstwo ludów, do których dendrolibanon zaczął docierać drogą handlową wykształciło niemały folklor i obrzędowość związaną z tą rośliną.

Poświęcony przez Nią dendrolibanon przywraca młodość. Jego dym przywołuje najgłębszą pamięć, a jego soki dają maść, która wyzwala ogień w miłosnych miejscach...

Ziele pamięci. Niezwykłej pamięci, bo tej najgłębszej, najpewniejszej, najsilniej osadzonej w naszym nieginącym Przeznaczeniu. Pamiętacie piosenkę nuconą przez nasze babcie albo przedszkolanki? "O mój rozmarynie, rozwijaj się..." Pamięć miłości. Miłości jako doświadczenia najpotężniejszego, znaczącego wzór naszego Losu na zawsze, nawet jeśli nie dane jej było przetrwać. A pamiętacie Ofelię, gdy ze łzami szaleństwa w myślach żegnała się z Hamletem? Rzucała sobie pod stopy rozmaryn.

Nawet pierwsze europejskie perfumy na bazie alkoholu, według tradycji, miały być ową legendarną Aqua Reginae Hungaricae, wodą węgierską - w swojej pierwotnej recepturze z XIV wieku przyrządzanej głównie z bizantyjskiej nalewki rozmarynowej. Według podań magiczną wodę sporządzono na dokładne zamówienie węgierskiej królowej Elżbiety (do dziś nie wiadomo, czy chodziło o polską Elżbietę, córkę Łokietka). Królowa ponoć dzięki swojej cudownej wodzie zachowała piękno i spryt przez długie lata, była też niezwykle przebiegła i energiczna w walce o polski tron. Rozmaryn popijała, kropiła nim swoje szaty i smarowała skórę... miała też mieć niezwykle bujne życie łóżkowe, i - niespełnioną miłość w młodości.

W Brytanii rozmaryn, przywieziony na Wyspy jeszcze w czasach rzymskich, stał się potężną rośliną otoczoną wieloma honorami i całym zestawem tabu. Już w średniowieczu istniało przekonanie, że jest rośliną kobiet (może zachowało się stare skojarzenie z Afrodytą?), a jego bujny krzak rosnący w przydomowym ogrodzie oznaczał silną, panującą nad wszystkim gospodynię. W późniejszych czasach tradycyjna obecność rozmarynu przy domu miała być dowodem na czarownictwo kobiety. Anglia pamięta czasy, gdy mężczyźni z zazdrości o zaradność i powodzenie żony wyrywali krzaki rozmarynu z korzeniami i rytualnie spalali - podobnie jak Kościół palił kobiety.

Oczyszczenie. Rozmaryn bywa czasem używany w czynnościach oczyszczających przestrzeń sakralną, na podobnej zasadzie, co popularna szałwia. Jednak tak jak szałwia, i on tnie w obie strony... Oczyszczając nim pomieszczenie, oczyszczamy siebie - z ciemności i niejasności, z tworów ukrytych w korytarzach podświadomości, z cienia wiszącego nad naszym Losem i ukrywającego go przed nami. Potrafi wbudować w nas mocno to, co chcielibyśmy zapamiętać, ale wydobędzie z nas również to, o czym wolelibyśmy zapomnieć.

Pobudzenie.
Dendrolibanon jako afrodyzjak nie tylko sięga do naszej duchowej wrażliwości, ale jak najbardziej pobudza erotycznie. Sporządzana z niego maść miała służyć smarowaniu części intymnych i pobudzać podobnie jak mięta.

Dywinacja.
Nawiązując dobry kontakt z zielem rozmarynu można w dość niecodzienny sposób współpracować z nim dla dywinacji. Łącząc jego właściwość przywoływania najgłębszej, także podświadomej pamięci z aspektem erotycznym, przywołuje się do siebie jedną z najsilniejszych nici zaplatających ludzki Los - Miłość. Miłość, jako jedno z najważniejszych wydarzeń w naszym życiu, jest tak jasna, że nie potrafi się ukryć - warto pamiętać, że rozpalenie rozmarynu może wydobyć tę miłosną nić z gęstwiny Wyrd tak, że przez chwilę będziemy nosić swoje przeznaczenie jak ozdobną broszę - wyraźnie widoczne, piękne, silne. Nieginące.